Pudry brązujące (potocznie zwane brązerami) - choć na rynku kosmetycznym istnieją od dawna, dopiero od kilku lat cieszą się sporym zainteresowaniem. O kosmetykach nadających skórze efekt muśniętych słońcem niejednokrotnie była już mowa na blogu. Tym razem skupiam się jednak na pudrach, które idealnie nadają się do modelowania twarzy. Konturowanie twarzy, czyli operowanie światłocieniem w taki sposób, by nadać jej trójwymiarowość, dla wielu dziewczyn/kobiet jest podstawowym elementem codziennego makijażu. W szybkim make up'ie dziennym, gdzie czas odgrywa znaczącą rolę, modelowanie "na sucho" kosmetykami pudrowymi, jest najlepszym rozwiązaniem. Expresowe konturowanie może również ograniczyć się do jaśniejszego korektora pod oczy i pudru brązującego, zaaplikowanego we właściwych partiach twarzy. Chcąc uzyskać najlepszy efekt, pamiętać (koniecznie!) należy o zastosowaniu brązerów matowych. Tymi z drobinkami niechcący możemy dodać sobie lat, szczególnie, gdy zaczną odznaczać się w zmarszczkach. Dodatkowo warto skupić się na kosmetykach bez pomarańczowych tonów, które wedle mojej obserwacji - bez względu na karnację - nie sprawdzają się w modelowaniu. Orzechowe zaś pasują do każdego. Na szczęście producenci kosmetyczni uwzględniając upodobania klientek - szczodrze produkują te o nugatowych barwach:) Dlatego przygotowując się do niniejszego filmiku, nie miałam większych problemów z kompletowaniem produktów. W zasadzie nazbierałam ich tyle, że mogłabym nakręcić jeszcze jeden, a z tymi, o których zapomniałam - kolejny :) Kolejność pojawiania się brązerów we filmiku jest raczej losowa, w żadnym razie nie tworzy hierarchii w jakości:) Moim obecnym odkryciem jest Bahama Mama od The Balm (zresztą podobnie jak Mary Lou Manizer), która (bo w końcu to "ona") jest najbardziej orzechowym brązerem spośród wszystkich mi znanych. Nie osypuje się, dobrze nabiera się na pędzel, pasuje praktycznie do każdej karnacji. Atutem dodatkowym ciekawskie, charakterystyczne dla marki opakowanie z piękną panią:) Załączono również lusterko, ale u mnie w zasadzie jest ono bezużyteczne bo i tak "maziam się" przed większym lustrem. Moim najstarszym ulubieńcem jest kosmetyk od Gosh - puder brązujący matowy - jak sama nazwa wskazuje bez jakiejkolwiek drobinki. Puder trochę niedoceniony, żywię jednak nadzieję, że to się jeszcze zmieni. Wspaniały kolor orzechowy, jaśniejszy od Bahama, który u osób z jasną karnacją może prezentować się lepiej. Duże, bardzo wydajne opakowanie starcza na lata (ja swój mam od przeszło dwóch). Bikor - Ziemia Egipska for MEN to kolejny brązer, o którym nie sposób nie wspomnieć. Edycja dla mężczyzn, trochę jaśniejsza od tradycyjnej, kultowej Ziemi, świetnie współgra nawet z bladolicami. Ciekawym zestawieniem jest kosmetyk od włoskiej marki KARAJA Gold & Bronze Nr 25, zawierający 3 róże kolory pudru. To co je łączy to oczywiście matowe wykończenie, orzechowy pigment i wspaniały, lekko słodkawy (wyczuwalna wanilia) zapach. Eleganckie, klasycznie czarne opakowanie jest niekwestionowanym plusem. Innym, pięknie pachnącym kosmetykiem, jest znana "czekolada" od Bourjois. Puder uformowany w smakowitą czekoladkę nie tylko pięknie prezentuje się w opakowaniu, ale przede wszystkim na twarzy. Podobnie jak Bikor i Gosh - bardzo wydajny (zresztą, jest to charakterystyczne dla kosmetyków wypiekanych lub bardzo dobrze sprasowanych). Na ostatek zostawiam nowości od Pierre Rene Professional - BRONZING POWDER 01 i 02 (lekka zmiana nazwy marki:) - wypiekane pudry w dwóch orzechowych kolorach. Wykończenie mają satynowo-matowe, dlatego zaliczyłam je również jako ideały do konturowania:) Jeszcze nie zdążyłam ich zużyć, ale czuję, że będą baardzo wydajne i starczą na mnóstwo aplikacji:) Na samym końcu słów kilka o Honolulu W7 - produkt w najlepszej cenie, idealny do nauki modelażu. Dla osób uczących się jest idealny - tani, a z ciekawym kolorem. Zapraszam serdecznie na filmik. Dajcie proszę znać jaki brązer Wy używacie i polecacie? pozdrawiam, Monika :*
Jeśli chodzi o samą pisownię słowa "brązer" - zauważalna będzie nieścisłość na blogu. Od zawsze ten kosmetyk nazywałam z angielskiego "bronzerem". Zresztą ta forma wizualnie znacznie bardziej mi odpowiada. I choć na upartego można nią operować, bądź nawet ośmielę się napisać, że być może za jakiś czas stanie się formą poprawną (tak jak nią była do 1936 roku, mimo, że zapewne pudrów brązujących jeszcze nie znali;), póki co pisać będę "brązer".