Tusz do rzęs jest kosmetykiem, bez którego nie wyobrażam sobie swojego codziennego makijażu.
Oko bez wytuszowanych rzęs - pomimo narysowanych kresek, a nawet i zaaplikowanych cieni - po prostu znika, makijaż zaś wygląda na nieskończony. Nie dziwi zatem fakt, że mascary są najpopularniejszymi kosmetykami w całej "
kolorówce", a każda marka kosmetyczna ma w swej ofercie co najmniej kilka egzemplarzy do wyboru. Tym bardziej - z racji ogromnego wyboru - trudno natrafić na swój
ideał. Mając świadomość tego wszystkiego, postanowiłam przeprowadzić dla Was
test pięciu różnych
mascar - każda od innego producenta. To, co łączy je wszystkie, to
efekt końcowy jaki uzyskać mamy po ich zastosowaniu - piękne
pogrubione rzęsy.
Test, a w zasadzie
porównanie, przeprowadzałam na rzęsach prawego oka, na przestrzeni kilku dni. Co oznacza, że każdego dnia malowałam oko innym tuszem - zależało mi, aby kondycja moich rzęs była na podobnym poziomie (często moje rzęsy lubią mi "płatać figla" - szybko łamią się i wypadają). Chciałam uniknąć swoistej niesprawiedliwości, w której to jeden tusz malowałby rzęsy znacznie dłuższe i ładniejsze, drugi zaś połamane i wybrakowane:) Mascary, które wzięłam "pod lupę", znajdują się na podobnym poziomie cenowym - raczej ze średniej półki, choć tańszy egzemplarz też się znalazł. W powyższym filmiku będziecie mogły dokładnie przyjrzeć się zdjęciom moich rzęs - to jak wyglądały w danym dniu przed pomalowaniem, po pomalowaniu jedną warstwą, a także dwiema warstwami tuszu. Trudno w to uwierzyć, ale tak w zasadzie to z każdego "malowidła" byłam zadowolona. Żaden znacznie nie odstawał od reszty - jedynie może ten najtańszy z
Essence - Multi Action - dawał najdelikatniejszy efekt (na dzień czy do szkoły w sam raz), ale za to miał najwygodniejszą szczoteczkę. Pierwszym tuszem, od którego rozpoczęłam test, był
Lashes to kill False Lashes od
Catrice.
The Colossal Volum Express od
Maybelline New York stosowałam jako drugi, trzeci dzień poświęciłam dla marki
Max Factor i kultowego już tuszu
2000 Calorie - wybrałam jednak ten w wersji podkręcającej rzęsy -
Curved Brush. Kolejny to ten wspomniany już z
Essence (w super cenie poniżej
10 zł). Na ostatek zostawiłam najdroższy - propozycję od Bourjois - popularny
Volume Glamour MAX. Każdy tusz polubiłam za coś innego - jeden dawał najciekawszy efekt, ale za to jego szczoteczka była dla mnie za olbrzymia. Inny miał szczoteczkę idealną, lecz włoski były po nim odrobinę za sztywne. Z kolejnego sporą spiralą dałabym sobie radę, ale jego intensywny zapach nie do końca przypasował moim zmysłom. Prawie ideałem okazał się ten testowany w środku... Jeśli chcecie dowiedzieć się, które określenie pasuje do poszczególnej mascary, to zapraszam Was serdecznie do obejrzenia filmiku :) pozdrawiam Was serdecznie, Monika :*
ps. Jaka jest Wasza ulubiona mascara? Znalazłyście już swój ideał? Co sądzicie o takiej serii filmików?