Odchudzanie - czyli jak tego nie robić.
Pomyślałam, że napiszę artykuł oparty na moich własnych doświadczeniach. Niektórym może się przydać, niektórym nie. Będzie głównie ku przestrodze, żeby niektórzy nie popełnili tego samego błędu, co ja, a nie po to, żebym mogła się wyżalić. Nie musicie mi współczuć, nie po to to piszę i nie na tym mi zależy. Zależy mi na tym, by ostrzec osoby, które nie mają pojęcia, że niezdrowym odchudzaniem mogą doprowadzić się do ruiny.
Odchudzanie. Wiele osób jest błędnie przekonanych, że wystarczy mniej jeść. Ale ile to jest mniej? Troszkę mniej? A może prawie nic? No właśnie. Znam dużo przypadków, kiedy to osoba, która postanawia schudnąć, stwierdza, że będzie jadła w ciągu dnia tylko jedno jabłko i tak przez miesiąc, a na pewno schudnie do wymarzonej wagi. Albo zastosuje magiczną dietę kapuścianą. Schudnie, owszem. Ale skutki będą opłakane. Poczynając od zrujnowanego zdrowia.
Zacznijmy od mojej historii. Jako dziecko miałam już nadwagę. Rodzice nie poświęcali mi zbyt dużo czasu, bo mieli młodsze dzieci, a ja z braku miłości uciekałam w jedzenie. Nigdy u nas jedzenia nie brakowało, słodyczami podkarmiali mnie sąsiedzi. Skutki wiadome. W wieku 12 lat w wakacje postanowiłam schudnąć. Ot tak, żeby koleżanki i koledzy w szkole w końcu przestali mnie wyzywać od grubasów. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak zrobić to prawidłowo. Rozumek dziecka podpowiedział mi, że powinnam przestać jeść albo jeść tyle co nic. Moje śniadanie, to była piętka od chleba z jakimś dodatkiem (np. kawałek sera, cienkiej szynki itp.), obiad jadłam na możliwie najmniejszym talerzyku, tyle ile się zmieściło, a wiadomo, ile mieści się na najmniejszym talerzu. Prawie nic. Na kolację jabłko. Do tego codziennie 3 godziny na rowerze. Nikt mnie nie pilnował, bo u mnie nie było czegoś takiego, jak wspólny posiłek. Każdy jadł, kiedy chciał, co chciał, ile chciał i gdzie chciał. Nikogo to nie obchodziło. Miałam więc sprawę ułatwioną, mogłam nie jeść i nikt nie zauważył. W ciągu dwóch miesięcy wakacji schudłam 10kg. W szkole pokazałam się odmieniona, zapuściłam włosy, mama kupiła mi nowe ubrania, prawie nikt mnie nie poznał. Przestali mnie wyzywać od grubasów.
Ale to nie koniec. Kiedy poszłam do zawodówki, przytyłam, bo miałam dużo nauki, a żeby móc się uczyć, jadłam więcej. Potem na przemian odchudzałam się jedząc przed szkołą piętkę od chleba i nie zabierając żadnego jedzenia do szkoły, a innego dnia objadałam się do nieprzytomności. Po skończeniu szkoły wzięłam się za siebie porządnie. Znów głodówki, znów intensywne ćwiczenia. Przez chyba cztery miesiące z wagi 90kg zeszłam do 55kg. Moja dieta polegała na tym, że jadłam co 4 dni. A więc 3 dni nic, czwarty dzień obiad i znów nic. Wiem, głupota. Ale wtedy uważałam, że to jedyny najlepszy sposób. Och, naiwności. Hemoglobina spadała mi przez te lata w bardzo szybkim tempie. W wieku 15 lat miałam już HGB 14, w wieku lat osiemnastu 12,5. W wieku dwudziestu lat, 11,5. Czyli lekka anemia.
Ale to nadal nie koniec. Znów przytyłam. Tym razem nie tak bardzo, bo tylko do 70kg. I znów to samo od początku. Ale miałam już anemię, więc zadanie było trudniejsze. Rozpoczęłam kolejne głodówki. Oprócz tego znalazłam cudowny środek w postaci herbatki z senesu. Jak taka herbatka działa? Ano przyspiesza wypróżnianie. Piłam ją codziennie, ekstremalnie zdarzało się, że nawet 4 torebki na dzień. Dwa razy dziennie brałam też duże dawki żelaza, ale moja HGB nie chciała podskoczyć do góry. Mój dzień wyglądał tak:
Śniadanie – jedna kromeczka chleba wasa z kawałkiem cienkiej szynki + zestaw witamin, multiwitamina, żelazo, potas z magnezem i wapń.
Potem z buta do pracy 4km. Czasami biegłam jak byłam spóźniona.
Drugie śniadanie w pracy takie samo jak to pierwsze.
W pracy cały dzień na nogach. Nie siedziałam choć mogłam, ale uznałam, że nie spalę dostatecznie dużo kalorii. Kiedy nie było klientów w sklepie i zbytnio roboty, chodziłam na około regałów, żeby spalać kalorie.
Powrót z pracy na piechotę, znów 4km. Autobusy to było zło wcielone, przecież nie spalałabym kalorii. W domu obiado kolacja w postaci jogurtu dietetycznego. I to było wszystko, co jadłam. Razem dawało to około 400 kalorii. A zapotrzebowanie przeciętnej pracującej kobiety, to jakieś 2500 kalorii. Najniższy pułap, z którego już niżej zejść się nie powinno, bo szkodzi to zdrowiu, to 1400 kalorii. Popijałam moją „przeogromną” kolację herbatką z senesem. Potem godzina na stepperze na największym obciążeniu. A pod wieczór sesja w kibelku. Po niej znów zestaw witamin i spać. Z wagi 70kg zeszłam do 50kg. Ubrania na mnie wisiały. Od czasu do czasu zdarzało się, że miałam napady na lodówkę. Wtedy wyjadałam wszystko, co znalazłam na swojej drodze, z płaskiego brzucha robił mi się nagle brzuch jak u kobiety w ciąży, że aż chodziłam w takim lekkim rozkroku, jak kobieta w ciąży, potem piłam duuuużo senesu, żeby się tego pozbyć.
W upalne lato było mi zimno. Nosiłam dwa swetry i kurtkę. Podczas gdy wszyscy ludzie uciekali od słońca, ja szukałam najbardziej słonecznego miejsca. Nie pociłam się, było mi tak zimno, że myślałam o kolejnym swetrze. Ludzie dziwnie na mnie patrzyli, ale trudno. Coś za coś. Byłam w końcu tak chuda jak nigdy. Ręce trzęsły mi się jak u starszej babci. Czasami nogi same się uginały. Włosy wychodziły garściami, traciłam wzrok. Nie poznawałam ludzi z odległości dwóch metrów. Często mdlałam lub robiło mi się słabo. Miałam problemy z koncentracją, nie mogłam się uczyć, wszystko zapominałam, czasami nie kontaktowałam, co kto do mnie mówił. Ale co tam. Ważny był cel. Zdarzało się, że byłam gdzieś w towarzystwie i tak mi w brzuchu burczało, że aż wstyd. Z badań krwi za każdym razem wychodziła anemia. Witaminy trzymały mnie na chodzie i w ogóle przy życiu. Po dłuższych głodówkach, kiedy to nie jadłam zupełnie nic, większe ilości jedzenia zaczęły wywoływać u mnie odruchy wymiotne i musiałam od nowa przyzwyczajać się do jedzenia. Diagnoza? Anoreksja bulimiczna. Nie poszłam do lekarza. Uznałam, że nie dam się włożyć pod kroplówkę.
Jednak przyszedł moment, że przestałam brać witaminy. Po miesiącu nagle straciłam wszelkie siły. Doszło do tego, że nie mogłam wejść po schodach, dostawałam zadyszki już na trzecim stopniu, serce biło mi w tempie 150 na minutę przy najmniejszym wysiłku, a nawet i bez wysiłku, miałam ataki drgawek. Nogi się uginały pode mną jakbym zamiast mięśni i kości miała watę. Miałam czasami coś takiego, że moje ręce nagle robiły się niewładne, prostowały się, a przedmioty wypadały mi z rąk. Idąc, nie mogłam patrzeć na boki, bo przekręcanie głowy, nawet lekkie, wywoływało zawroty głowy. Mdlałam podczas pobierania krwi, potem musieli mnie pół godziny doprowadzać do porządku, żebym mogła w ogóle iść samodzielnie do domu. Czasami ktoś obcy się litował i odwoził mnie samochodem. Zanikał mi okres. Jako, że normalnie mam obfity, tak podczas choroby miałam tylko delikatne plamienia. A miało być tylko niewinne odchudzanie. Myślałam, że mam wszystko pod kontrolą. Że nic się nie stanie, jak tylko schudnę, przerwę „dietę” i będę jeść normalnie.
Kiedy już zwlekanie się z łóżka zaczęło zajmować mi pół godziny, bo tak mi się kręciło w głowie, że nie mogłam się podnieść, stwierdziłam, że dość tego. Oczywiście powrót do normalnego jedzenia nie był łatwy. Mój organizm odmawiał. Przestałam pić senes, ale i tak każdorazowe zjedzenie czegoś większego kończyło się w ubikacji. I nadal byłam słaba. Ponownie zaczęłam brać witaminy. Po chyba trzech dniach wróciły mi siły, serce przestało wariować, po paru tygodniach przestały mi wypadać włosy. Teraz biorę witaminy co drugi lub trzeci dzień.
Co mi zostało po tym wszystkim? Wrzody żołądka. Anemia. Rozregulowana praca jelit i nadwrażliwość np. na mleko. Ciężka depresja. Spowolnione spalanie. Znów ważę 70kg, a może więcej. Nie wiem, nie ważyłam się ostatnio. Ale już więcej nie popełnię tego błędu. Odchudzanie musi być zdrowe.
O dziwo z anoreksji wyszłam samodzielnie. Nie potrzebowałam lekarza, bo krótko to trwało i to były epizody przerywane. Niecały rok głodówek, potem kilka lat normalnego jedzenia, znów kilka miesięcy głodówek i tak w kółko. Może gdyby trwało np. 5 lat pod rząd, skończyłabym w szpitalu w dużo bardziej opłakanym stanie. Teraz już powoli dochodzę do normy. Ale nie życzę tego nikomu, naprawdę.
W kolejnym artykule napiszę, co zrobić, by schudnąć i nie zniszczyć sobie zdrowia przy okazji. I apel do was. Nawet jeśli się nie odchudzacie, a zauważycie, że ktoś z waszego otoczenia to robi i robi to niezdrowo, odeślijcie go do tego artykułu i kolejnego, który zaraz napiszę. Może dzięki temu nie zrobi sobie krzywdy. Odchudzanie wcale nie jest tak niewinne jak się wydaje.
A może któraś z was ma podobne doświadczenia i chciałaby się nimi podzielić? Śmiało.